15 października 2019

Dzień Dziecka Utraconego.


15 października
Dzień Dziecka Utraconego


"Nie ma stópki zbyt małej,
by nie pozostawiła
na tym świecie śladu..."
- autor poszukiwany



"15.10 jest dniem Dziecka Utraconego dla nas tak samo ważny i szczególny jak dla innych rodziców 1.06. Tylko, że my zamiast zabawek kupujemy kwiaty i znicze, a zamiast zobaczenia uśmiechu dziecka dumamy nad tym, jakby to było gdyby było z nami."


"Po szklistych oczach je poznasz,
Po chwiejnym głosie,
Po marzeniach w pył obróconych.
Sercu na pół złamanym
I ramionach rozpaczliwie pustych.
Po smutku lepiej lub gorzej skrywanym...
Po tym wszystkim poznasz Aniołkowe Mamy..."
- autor nieznany


Dzisiejszy dzień jest dla mnie bardzo ważny. Wiedziałam od dawna, że taki istnieje, ale kiedyś nie przywiązywałam do niego uwagi. Od maja czekałam na ten właśnie dzień, ponieważ wiedziałam, że będzie on inny... I jest bo od rana czuję się przygnębiona, ale z drugiej strony czuję wewnętrzny spokój...
Tegoroczny Dzień Dziecka Utraconego obchodzę po raz pierwszy... Po pracy pojadę odwiedzić i zapalić znicz przy grobie zbiorowym Dzieci utraconych i nienarodzonych, a później wrócę do domu i zapalę znicz na wspólnym grobie Naszego Gabrysia i moich braci, którzy zmarli w wieku 8 miesięcy, a drugi 5 dni... To jest również też ich dzień...
Uważam, że dzisiejszy dzień jest mało rozpowszechniony, uważany jest za temat tabu tak jak i poronienia, nie mówi o nim dużo osób, portale informacyjne nie przypominają o tym dniu, ale o święcie np. buraka mówią przez tydzień. Przykre to jest, bo dla Nas rodziców Aniołków jest on bardzo ważny... Dzisiejszy dzień powinien być dniem świadomości o poronieniach i stratach dzieci, powinien być dla osób, których nie dotyczy nauką jak mają się zachować i rozmawiać z osobami znajomymi, którzy są po stracie... Ja jestem prawie 5 miesięcy po poronieniu i w ciągu tego czasu słyszałam wiele bolących słów od osób, które nigdy nie miały do czynienia ze stratą. Najgorsze słowa padały od osób najbliższych typu:
"ciesz się, że tak się stało na początku", "dobrze, że tak się stało pewnie było chore", "to jeszcze nie było dziecko, nie rozumiem dlaczego tak przeżywasz", "przynajmniej wiesz, że możesz mieć dzieci", "nie ma co się załamywać jeszcze kiedyś będziesz miała dziecko", "inni są w gorszych sytuacjach", "to był tylko 9 tydzień, postaw się na miejscu matki, która musi urodzić swoje zmarłe dziecko w połowie ciąży, ona dopiero musi cierpieć", "nie rozumiem dlaczego nie chcesz się tańczyć i się bawić",
przez podobne słowa przez 3 miesiące ukrywałam moje poronienie, wręcz się bałam o nim mówić, aby nie słyszeć więcej tak bzdurnych odpowiedzi, które rozwalały mnie na kawałki, był nawet okres, że wstydziłam się przyznać, że taka sytuacja miała miejsce w moim życiu, ale po 3 miesiącach od poronienia postanowiłam zerwać kontakt z osobami od których słyszałam podobne zdania, przestałam się bać i postanowiłam głośno mówić, opowiadać i zwracać uwagę innym, że jednak poronienie nie jest błahostką. Ostatnio moja znajoma zaszła w ciążę w tym samym czasie jak jej koleżanka. Niestety koleżanka poroniła, a moja znajoma chwaliła się ciążą i jak nie jest cudownie. Ok, niech się cieszy ma do tego prawo, ale uświadomiłam ją, że jej koleżanka słuchając o jej ciąży, badaniach, patrząc na zdjęcia, po porodzie na dziecko będzie widziała w nim swoje, będzie jej bardzo przykro, będzie się zastanawiała jakby wyglądało jej, jakby jej ciąża przebiegała itp. Przecież byli by w jednym wieku... Moja znajoma była w wielkim szoku po moich słowach, ale nie oczekiwałam od niej odpowiedzi tylko tego, że je zrozumie i się zastanowi i będzie uważała na słowa podczas rozmów z tą koleżanką, bo słowa bolą najbardziej, a poniżej sytuacje z mojego życia:

Miesiąc po moim poronieniu ludzie porównywali mnie do dziewczyny z mojej okolicy, która w terminie porodu urodziła martwego synka i wszyscy którzy wiedzieli o mnie i o niej porównywali mnie z nią, że zobacz co ona musi czuć, na pewno się załamała, ale mi jest jej szkoda, Ty się ciesz, że nie jesteś na jej miejscu, ona przeżywa ogromną tragedię w porównaniu z Tobą to Ty nie masz czego przeżywać, wielka tragedia jej się przydarzyła że straciła dziecko itp. W tych momentach czułam upokorzenie, poniżenie, złość i totalne olanie mojej osoby... Nad nią ludzie się litowali, moją osobę zlewali... Na szczęście oni już nie są w moim kręgu znajomych...
Odpowiedzi mojej przyjaciółki również nie mogę się pozbyć z głowy kiedy chciałam zrezygnować z wyjazdu na panieński (w dniu pochówku): "siedzenie w domu nic nie pomoże. Pojedziesz to się trochę od tego odbijesz. W domu będziesz tylko siedziała i płakała a tak zajmiesz sobie głowę czymś innym. Pisz mi jaka decyzja bo ja też stoję w kropce i nie wiadomo czy jechać czy nie", a kolejne gdy odmówiłam jej świadkowania na ślubie, który miał być 2 tyg po pochówku: "Wiem, że męczysz się psychicznie ale pomyśl też w jakiej sytuacji stawiasz mnie. Wiedziałaś, że trzeba będzie to dzieciątko pochować, a i tak uporczywie mówiłaś, że dasz radę. Żałobę ma się w sercu, ale to Wasza decyzja", "Strata dziecka dla każdego jest ciężka i każdy przechodzi przez to inaczej. Rozumiem, że nie chcesz się bawić ale moglibyście chociaż przyjść i porozmawiać. Żałoba żałobą"... Świadkowanie planowałam, ale ciąży jak i poronienia nie... Jak można powiedzieć komuś, że wiem jak się czujesz nie będąc w takiej sytuacji? Jak można wypominać czyjąś żałobę? Jakim trzeba być egoistą, aby widzieć tylko własny ślub i szczęście i nie potrafić choć trochę zrozumieć tragedii drugiej osoby? Jest mi bardzo przykro, że nie byłam świadkową, ale też czuję ogromny żal za te słowa...
Słów mojej przyszłej teściowej w momencie kiedy dowiedziała się o wszystkim i o tym, że będzie pochówek: "co wy robicie? TEGO się nie chowa, TO nie było jeszcze dziecko. Co wy wymyślacie? Musicie TO zostawić w szpitalu, co później z TYM zrobicie?". Do tej pory nie potrafię zrozumieć dlaczego tak powiedziałam i nie potrafię jej tego wybaczyć... Wprost nie powiedziałam jej jak bardzo mnie to boli, ale czuję, że przyjdzie piękny dzień kiedy to zrobię...

Trzy sytuacje, których słowa nie powinny być w takim sensie wypowiedziane...
Słowa nad którymi te osoby nawet się nie zastanowiły, a mnie z biegiem czasu bolą coraz bardziej...
Słowa, które zabolały bardziej niż ból fizyczny...

Dlatego, uważam, że świadomość o poronieniach i stratach powinna być znacznie większa. Ludzie powinni w końcu nauczyć się co i kiedy mówić, a kiedy milczeć... Powinni przestać porównywać, bo ciąża w 40 tygodniu niczym się nie różni od tej w pierwszych tygodniach... W obu przypadkach dzieci mają główkę, nóżki, rączki, serce, narządy itd. Jaka jest różnica pomiędzy nimi że nad jednymi stratami się litują, a nad drugimi uważają, że "nie było nic"? Jedyną różnicę jaką ja widzę to, to że dziecko z 9 tygodnia nie miało szansy dożyć do 40 tygodnia, nie miało szansy urosnąć do 50cm i nabrać wagi 3kg. Niczym się ono nie różnią - żałoba, smutek, pustka jest taka sama czy dziecko miało 40 tygodni czy 5... Przykro mi jest bardzo, że większość ludzi tego nie potrafi zrozumieć, że rodzice w obu przypadkach potrzebują zrozumienia i wsparcia w przeżywaniu własnej żałoby, a nie komentarzy, że nic się nie stało, jutro będziecie żyć jak dawniej...

Wystarczyłoby, aby osoby, które nie rozumieją straty po prostu przemilczały odpowiedź jeżeli nie wiedzą co powiedzieć, zamiast głupio komentować...

Słowa bolą mnie najbardziej, ale mnie również boli, że moje koleżanki, które wiedzą o moim poronieniu nie pytają co u mnie, co słychać, czy mogą mi w czymś pomóc, czy się już pozbierałam, tylko zalewają mnie wiadomościami ze zdjęciami ich dzieci. Tak naprawdę gdy dostaję takie zdjęcie od razu je wyłączam, ponieważ gdy je widzę jest mi cholernie przykro, że im się udało donosić ciążę, a mi nie... Nie mówię o tym głośno, bo po co się kłócić, ale one będąc już matkami powinny choć trochę się domyślić, że wcale mnie ich zdjęcia nie cieszą ani nie interesują, chociażby po tym, że pozostają bez komentarza z mojej strony...




Bardzo chciałam na dzisiejszy dzień przygotować kopie zdjęć z USG, aby je włożyć w ramki i zrobić miejsce pamiątkowe w moim pokoju. Ramki od 2 miesięcy czekają, ale ja jeszcze nie potrafię się przełamać, aby pójść do fotografa i wykonać kopię zdjęć...
Za równe dwa miesiące będzie dzień mojego terminu... W porównaniu do dnia dzisiejszego na 15 grudnia nie czekam i nie chcę, aby nadszedł bo bardzo się tego dnia boję...



"Aniołka małego masz Mamo w niebie,
Choć tęsknię naprawdę mocno do Ciebie.
Już nigdy więcej nie będziesz sama,
Pamiętam o Tobie, Mamo kochana.

Aniołek mały na chmurce siedzi,
 Patrzy jak bawią się inne dzieci.
On sam nie pływa, nie fruwa, nie skacze,
Bo tam na dole. jego Mama płacze."
- autor nieznany 

11 października 2019

8 tydzień. Trofoblast

Podobno.
Ciąża to
nie choroba...

"Popełnić błąd
to jeszcze nie tragedia.
Tragedią jest
upieranie się przy tym błędzie..."
- Francois de La Rochefoucauld


8 tydzień ciąży.
Majówka minęła bardzo szybko. Urlopu nie chciałam więc cały tydzień chodziłam do pracy oprócz dni świątecznych. We wtorek dzień po wizycie dowiedziałam się, że od 1 maja dostanę w pracy umowę na czas nieokreślony. Bardzo mnie to ucieszyło, ale zaczęłam intensywniej myśleć nad tym jak pracodawcy powiedzieć o ciąży, przecież miesiąc wcześniej podjęłam tą pracę (będąc już w ciąży...). Objawy ciążowe w dalszym ciągu mnie męczyły, a najbardziej wzmożony apetyt, wymioty i brak sił... Z dnia na dzień odczuwałam, że coraz krótsze odległości jestem w stanie pokonać pieszo, trochę mnie to zaniepokoiło, dlatego postanowiłam pomyśleć nad autem...
Zawsze uważałam, że ciąża to nie choroba i w obecnym stanie chciałam to sobie udowodnić, że to prawda - choć teraz tego żałuję, ponieważ w sobotę po majówce postanowiłam pójść na zakupy do sklepu oddalonego od mojego domu ok. 500 metrów. Kupiłam 2 duże butelki wody, 2 duże słoiki sosu, 0.5kg mięsa, makaron i 2 butelki piwa na wieczór do kolacji dla mojego Partnera. Łącznie niosłam ok. 10kg. Wracając do domu wydawało mi się, że nie dam rady dojść. Ciągle się zatrzymywałam, odpoczywałam, pot mnie nie przestawał zalewać, a ja czułam jak z każdym krokiem brakuje mi sił. Odcinek, który pokonuję 7minut tego dnia zajął mi 50 minut... No ale przecież ciąża to nie choroba, prawda? Ehh...

07.05.2019 r.
Wtorek...
Trofoblast...
Byłam w pracy... Po skorzystaniu z toalety zauważyłam na papierze mała galaretkę. Byłam zaskoczona tym widokiem i próbowałam domyślić się co to może być i z jakiego powodu wypłynęła ze mnie taka wydzielina. Opisałam ten widok dwóm koleżanką, ale nie były w stanie odpowiedzieć mi co to może być, na internecie też nic nie znalazłam, dlatego ostatecznie uznałam tą galaretkę za część okresu, który według kalendarzyka powinnam akurat dziś dostać....
Wyjaśnienie co to była za galaretka otrzymałam dopiero za 2 tygodnie (dzień przed zabiegiem)... Po przyznaniu się mojej siostrze do ciąży, poronienia i wszystkiego co się zdarzyło, powiedziała mi, że na pewno to był trofoblast czyli:
"warstwa zewnętrznych komórek błony płodowej (kosmówki), we wczesnym stadium rozwojowym zarodka, odpowiedzialna za tworzenie się łożyska oraz transportowanie przez nie substancje odżywcze".
Nie mam pewności, ale mi się wydaję, że powodem jego odklejenia było sobotnie dźwiganie zakupów... Oczywiście żaden lekarz tego mi nie powie bo każdy mówi mi "to nie Pani wina, że tak się stało", abym nie zarzucała sobie winy... A ja niestety uważam, że poroniłam z popełnionych przeze mnie błędów i chęci udowodnienia otoczeniu od początku ciąży, że ona chorobą nie jest... Mam nauczkę... Przy następnej ciąży będę na siebie bardziej uważała i przywiązywała uwagę do wszystkiego co będzie się ze mną działo...

06.05.2019 r.
Zaczęliśmy z Bobo 8 tydzień <3




8 października 2019

7 tydzień ciąży. Serduszko.


Coś cudownego...
Widzieć bijące
serce swojego
dziecka...

"Są rzeczy,
w które trzeba wierzyć,
by je zobaczyć..."
- Miguel de Cervantes


29.04.2019 r.
7 tydzień ciąży.
Nadszedł dzień wizyty u innego lekarza i chwila kiedy mogliśmy zobaczyć serduszko. Lekarz po przeprowadzeniu wywiadu i spojrzeniu na poprzednie USG i wyniki badań stwierdził, że wszystko jest ok i nie rozumie dlaczego poprzedni lekarz nas tak nastraszył "że z tego nic nie będzie". Na USG mogliśmy zobaczyć bijące serduszko. 120 uderzeń na minutę...


Uczucie w tej chwili jest nie do opisania. Coś niewiarygodnego, pięknego... Patrząc na mojego partnera obserwującego monitor widziałam, że jemu zakręciła się łezka w oku. Ja byłam bardzo szczęśliwa, że serduszko bije... Najpiękniejsze uczucie jakie do tej pory czułam...


Po wykonaniu USG lekarz założył mi kartę ciąży (poprzedni stwierdził, że na razie jest to niepotrzebne), dostałam kolejne skierowania na badania, a dokładnie badania prenatalne i zapisałam się na kolejną wizytę na 27 maja. Po analizie USG lekarz powiedział, że według długości zarodka 1,02cm jest to 7+1 tydzień i zarodek jest znacznie mniejszy niż powinien być z OM (8+4), ale tak się zdarza i nie można tym się sugerować tylko USG. Z okresu termin wychodził na 7 grudnia, a na podstawie USG dowiedzieliśmy się, że termin porodu jest na 15 grudnia.
Radość była jeszcze większa bo mieliśmy mieć tak wspaniały prezent na święta.

2 października 2019

6 tydzień ciąży.


Święta...
Wielkanoc...

"Trzeba żebyś żył dla innych,
jeżeli chcesz żyć dla siebie."
- Seneka Młodszy

6 tydzień ciąży.
W Lany Poniedziałek zaczęliśmy 6 tydzień (oczywiście według moich obliczeń, które potwierdziły się na wizycie pod koniec kwietnia). Święta - jak to święta, wszyscy znajomi wrócili na wieś i wieczorem piliśmy. Każdy zwrócił uwagę na to, że nie palę i nie piję, ale zdołaliśmy ich przekonać tym, że rzucam palenie, a nie piję bo rano muszę prowadzić auto.
Dzień po świętach bardzo źle się czułam. W pracy miałam sporo klientów co nie było mi akurat tego dnia na rękę, ponieważ pół dnia spędziłam w toalecie. Do objawów ciąży dołączyły wymioty i nadwrażliwość na zapachy... Apetyt mi nie zmalał, ale to co zjadłam od razu lądowało w toalecie. W tym tygodniu również zauważyłam powiększone piersi oraz delikatne bóle brzucha - wrażenie jakby narządy się rozciągały. Męczący objaw jaki się też pojawił był totalny brak sił i energii. Do pracy dojeżdżałam autobusem i droga na i z przystanku była dla mnie tragedią. Odcinek, który normalnie pokonuję w 7 minut w tym okresie pokonywałam w 30min, ponieważ nie miałam siły podnieść nóg, aby iść dalej...
Kolejny cały tydzień spędziliśmy z moim partnerem wspólnie, ponieważ w sobotę po świętach mieliśmy wesele, więc nie wyjechał w trasę. Ten tydzień był wspaniały z tego powodu, że do mnie i do mojego partnera dotarła w końcu informacja, że będziemy rodzicami i się bardzo z tego cieszyliśmy, przytulania brzucha, uważanie mnie "za dwoje", spełnianie zachcianek, które również już się pojawiły i tak dalej...
Podczas wesela bardzo łatwo wykręciłam się z nie spożywania alkoholu w prosty sposób. Pojechaliśmy na nie, własnym autem i nikogo nie dziwiła moja abstynencja.
A równy tydzień od Lanego Poniedziałku mieliśmy kolejną wizytę USG...

1 października 2019

Badania


Paniczny strach przed
badaniami..
strzykawką..

"Prawdziwe szczęście
jest rzeczą wysiłku,
odwagi i pracy..."
- Honoriusz Balzac


5 tydzień ciąży.
To był ostatni tydzień przed świętami, dlatego mój partner nie wyjechał już w trasę tylko został w domu. Zamiast zajmować się przygotowaniami do świąt postanowiliśmy załatwić wszystkie badania. We wtorek, dzień po zleceniu badań postanowiliśmy pojechać do laboratorium i wykonać Bete HCG. Pojechaliśmy razem - na parkingu była walka sama z sobą, z powodu panicznego strachu przed pobieraniem krwi... Tatuaży mam kilka ale igły ze strzykawki boje się bardzo. Cieszę się, że mój partner był ze mną i trzymał mnie za rękę podczas pobrania bo sama nie dałabym rady... Popołudniu odebraliśmy wyniki.
Wynik: 7 012,0
Kolejne 2 dni minęły w wielkiej niepewności czy beta się podwoi czy nie... W czwartek pojechaliśmy po raz kolejny do laboratorium i po raz kolejny w płaczu miałam pobraną krew. Podczas tego pobrania poprosiłam, aby pobrali potrzebną krew do wykonania wszystkich badań, aby zminimalizować ilość wkłuć nie patrząc na to, że koszt badań wyniósł nas 450zł. Cały dzień w pracy spędziłam w niecierpliwości - chciałam od razu dowiedzieć się czy beta rośnie tak jak powinna.... Po pracy odebraliśmy wyniki Bety.
Wynik: 14 001,0
Radość była wielka, ponieważ okazało się, że beta wzrasta prawidłowo i wszystko jest ok. Od razu zapisałam się do innego lekarza na wizytę, która miała się odbyć 29 kwietnia. Wyniki reszty badań również były prawidłowe.
Z takimi rewelacyjnymi informacjami spędziliśmy święta, choć nikomu nie powiedzieliśmy o ciąży, ponieważ uznaliśmy, że poinformujemy rodzinę dopiero w lipcu.